Hania Rani & Ensemble present: Ghosts - koncert w Warszawie
Kolejny koncert z listy odhaczony.
Hania Rani od dawna była na moim radarze koncertowym - przegapiłem jej występ w Katowicach w 2023 roku. Polska pianistka i kompozytorka tworzy spokojną i bardzo nastrojową muzykę. Czasami są to utwory klasyczne (słyszalna inspiracja minimalistami), ale często jej kompozycje skręcają w stronę muzyki elektronicznej (m.in. ambient). Artystka działa w branży muzycznej od 2015 roku i od tego czasu wyrobiła sobie renomę (tworzy również dla filmu i teatru) oraz zdobyła po drodze kilka ważnych nagród (Fryderyk, Paszport Polityki, nagroda indywidualna na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za muzykę do filmu "Jak najdalej stąd").
Hipnotyzujący i specyficzny wokal idealnie scala się z jej muzyką i razem tworzą wyjątkowe muzyczne combo. Na scenie otoczona jest fortepianem, pianinem i keyboardem. Do publiczności jest skierowana tyłem lub profilem. Sennie lawiruje między trzema instrumentami i całość jej prezencji scenicznej tworzy taką aurę tajemniczości - wokal ma charakter marzeń sennych i połączony z nastrojowymi melodiami wprowadza słuchacza w dziwny trans.
Ta swoista magia dźwiękowa robi niesamowitą robotę i dziwi mnie to, że po kilku utworach ludzie zaczynali wychodzić z Torwaru. Ruch do wyjścia odbywał się regularnie - im bliżej końca, tym był intensywniejszy. Rozumiem, że twórczość Rani jest specyficzna, ale absurdalnym wydaje mi się założenie, że część publiczności po prostu nie wiedziała, jaką muzykę wykonuje artystka. To była zbyt wielka ilość ludzi, którzy opuszczali teren Torwaru, aby uznać powyższe założenie za prawdziwe. Dziwna sytuacja.
Jeśli chodzi o samą organizację koncertu to brakowało mi na płycie krzesełek. Muzyka Rani jest spokojna i wypadałoby, aby organizator zadbał o te krzesełka - zwłaszcza, że takowe były na występie Björk w Tauron Arenie, a przecież islandzka artystka gra bardziej energiczną muzykę od Hani Rani. Być może wiele osób nie wytrzymało stania na płycie i dlatego wychodzili? Szkoda, że na scenie nie było telebimów i ekranu, na którym mogły znaleźć się wizualizację. Jednak doceniam subtelny i kameralny klimat samego koncertu, ale w dużej hali takie elementy, jak telebim i ekran z wizualizacjami są powszechne, przydatne i dodają więcej splendoru całemu widowisku muzycznemu.
Patrick Watson wystąpił przed Hanią Rani i miał za zadanie rozgrzać publiczność. Jego muzyka to miks popu z muzyką klasyczną. Nie zrobił na mnie wrażenia, ale swoją robotę wykonał dobrze. Wprowadził zebranych w Torwarze w odpowiedni klimat, a głównie na tym polega bycie supportem.
Interesujące w muzyce Rani jest to, że jej utwory bywają bardzo mroczne i sielankowe - nie wiem czy taka klasyfikacja jest w ogóle zasadna, ale tak sobie interpretuję jej utwory. Obie te strony (dramatyczna i pozytywna) idealnie pasują do świata filmu i gier - wspaniale byłoby, jakby kiedyś skomponowała muzykę do jakieś gry, np. horroru ze studia Bloober Team (moim zdaniem byłaby to wyjątkowa kolaboracja).
Początek koncertu zaczął się od właśnie takich mrocznych i międzygwiezdnych dźwięków (Oltre Terra i 24.03). Dancing with Ghosts zaśpiewała w duecie z Patrickiem Watsonem. Sam utwór jest z tych bardziej sielankowych - pozbawionych elektronicznych dźwięków. Tak mniej więcej wyglądał koncert: utwory bardziej poważne i mroczne, które przeplatały się z klasycznym brzmieniem i zdecydowanie bardziej pozytywnym melodyjnie. Wrażenie na mnie zrobiły takie kompozycje, jak: Boat, Moans, Hello, Don't Break My Heart, Thin Line, It Don't Bother Me, Komeda.
Wyczekuję kolejnych koncertów Hani Rani, ale przede wszystkim nowych płyt.
Polecam wejść głęboko w te dźwięki. Zaprowadzą Was one daleko...
-
Intro-Fall
-
Oltre Terra
-
24.03
-
Dancing With Ghosts(with Patrick Watson)
-
Boat
-
Moans
-
Hello
-
Don't Break My Heart
-
Nostalgia
-
A Day In Never
-
Whispering House
-
Thin Line
-
It Don't Bother Me
-
Komeda
-
Always in the Dark + Outro
Kameraliści NOSPR: Pociąg do minimalizmu - Glass i Reich
Kolejny kameralny koncert w NOSPR za mną.
Tym razem wirtuozi NOSPR wzięli na warsztat dzieła minimalistów, jak Philip Glass i Steve Reich. Tego pierwszego znam i uwielbiam, ale muzyka Reicha jest dla mnie kompletnie nieznana. Głównie zależało mi na występie z repertuarem Glassa i na szczęście udało mi się posłuchać jego muzykę w całości. Pech chciał, że z powodu remontu na PKP w Katowicach musiałem "zwinąć" się wcześniej i nie zostałem do końca koncertu - wysłuchałem pierwszej części "Different Trains", a dwie pozostałe dokończyłem w drodze powrotnej.
Amerykański minimalizm w swym założeniu ideowym odrzuca intelektualnie skomplikowaną i nieprzejrzystą muzykę współczesną. Podstawą minimalizmu jest prostota materiału melodycznego i przejrzystość harmonii oraz redukcja materiału muzycznego. Nadrzędną cechą minimalizmu jest powtarzalność dźwięków i melodii. Nurt czerpie inspiracje z muzyki kultur pozaeuropejskich - głównie azjatyckich i afrykańskich. Łącznikiem obu kompozytorów - oprócz samego nurtu muzycznego - jest fakt, że "Kwartet smyczkowy nr 2 i 5" Glassa i "Different Trains" Reicha pierwotnie wykonywał kultowy Kronos Quartet.
Za wykonanie utworów odpowiadali: Beata Ogryzek (skrzypce), Katarzyna Jawor (skrzypce), Aleksander Daszkiewicz (altówka), Natalia Kurzac-Kotula (wiolonczela), Alica Szydłowska (wiolonczela). Koncert poprowadziła Beata Tomanek. Instrumentaliści byli wspaniali i dali prawdziwy popis swoich umiejętności - kolejny raz ubolewam, że mogłem być tylko na Glassie, ale czasami tak bywa, że jesteśmy uzależnieni od sytuacji zewnętrznych, na które nie mamy wpływu.
Muzykę Philipa Glassa znam i kocham, ale głównie jestem zaznajomiony z jego dorobkiem soundtrackowym. Cenię go za muzykę filmową do takich produkcji, jak: "Koyaanisqatsi", "Kundun – życie Dalaj Lamy", "Truman Show", "Godziny", "Iluzjonista", "Notatki o skandalu", "Jiro śni o sushi". Czas nadrobić jego dokonania w dziedzinie muzyki pozafilmowej. "Kwartet smyczkowy nr 2 Company" jest piękny i krótki, ale mocno oddziałuje na zmysły i wyobraźnię, ale prawdziwy geniusz kompozytora kryje się w kilkuczęściowym "Kwartecie smyczkowym nr 5". Przede wszystkim jest niesamowicie skonstruowaną kompozycją, która oprócz powtarzalności dźwięków i melodii, dodaje wiele nowych elementów melodycznych. Czasami są to przepiękne i wolne motywy - kojarzące mi się z takim klimatem sielankowym rodem z brytyjskich lasów i łąk znanych z XIX, XVIII i XVII wieku (głównie chodzi mi o referencje dokonań kina kostiumowego, a konkretnie kinematografii brytyjskiej). Utwór posiada również elementy dynamiczne i fantasy. Genialny miks subtelności i muzyki epickiej. Wspaniałe wykonanie w/w instrumentalistów.
Steve Reich to dla mnie nowość. Szkoda, że nie mogłem zostać do końca koncertu, ale przesłuchałem resztę utworu w powrotnym pociągu, co w sumie idealnie pasuje do tej konkretnej kompozycji. Inspiracją dla tego sztandarowego dzieła minimalizmu było osobiste doświadczenie wojenne kompozytora i refleksja na temat Holocaustu. Podczas II wojny światowej kilkuletni Reich podróżował pociągiem między Nowym Jorkiem a Los Angeles, gdzie mieszkali jego żyjący w separacji rodzice. Później uświadomił sobie, że gdyby mieszkał w Europie, jako Żyd mógłby jechać do obozu koncentracyjnego. Trzyczęściowy "Different Trains" charakteryzuje się miejskimi dźwiękami i mocną powtarzalnością melodyjną. Kolejne części posiadają subtelne zmiany względem głównej narracji muzycznej, ale każda zawiera inne wspomnienia Żydów z czasów II Wojny Światowej oraz z emigracji do USA.
Z tego pojedynku zwycięsko wyszedł Glass z arcydziełem "Kwartet smyczkowy nr 5", który niesamowicie pobudził moje emocje i wyobraźnię.
Czekam na kolejne projekty muzyczne kameralistów z NOSPR. Warto, bo są prawdziwymi wirtuozami - przynajmniej w moim odczuciu.
Program:
Gruziński Państwowy Balet "APKHAZETTI" w Rybniku
Już od jakiegoś czasu szukałem wydarzeń z gruzińskim baletem w roli głównej. Co prawda, nie udało mi się kupić biletu na Narodowy Balet Gruzji "Sukhishvili", który podobno jest genialny, ale za to nabyłem wejściówkę na Gruziński Państwowy Balet "Aphkhazeti" i nie żałuję, ponieważ spektakl okazał się wspaniałym doświadczeniem i impulsem do poznania folkloru innej kultury.
Aphkhazeti to zespół, który został założony w 1931 roku. W swoim założeniu pragną oni przybliżyć tradycję, folklor i energię cechującą Gruzję, a konkretnie terytorium Abchazji. Dyrektorem artystycznym zespołu i choreografem jest Bachana Chanturia. W Rybniku został zaprezentowany nowy projekt "Choreonicon", który łączy tradycyjny taniec gruziński z oryginalnymi i unowocześnionymi stylistycznie technikami tanecznymi wraz z muzyką na żywo. Tancerze zaprezentowali taki tańce, jak: Chanba, Gani Da Gana, Shvante, Chakrulo, Ki-You, Vazha.
Koncert zaczął się od mocno energicznego tańca. Zespół skryty za tancerzami nadawał szybki rytm, który rozgrzał scenę w Rybniku. Mężczyźni wywijali i skakali, a kobiety dotrzymywały im tanecznego kroku. Jak zaczynać to z przytupem. Niesamowite wyczucie melodii i dźwięków. Zachwyciło mnie to, jak całe ciało danego tancerza lub tancerki ruszało się do tej skocznej kompozycji. Nie chodzi tylko o nogi, a przede wszystkim o biodra, ramiona i ręce. Wszyscy byli bardzo dobrze zsynchronizowani. Tancerze zmieniali swoją kolejność na scenie, co przebiegało płynnie. Często zdarzało się, że rząd mężczyzn wykonywał dany fragment choreografii, a później dołączały do nich kobiety, które umiejętnie znajdowały luki między nimi - to też działało w drugą stronę, kiedy kobiety zaczynały wykonywać jakąś sekwencję taneczną, a panowie dołączali, jako drudzy. Razem tworzyli jedną zgodną całość. Taki efekt towarzyszył im przez kolejne utwory i układy taneczne.
W dalszej części występu, tancerze pokazywali swoje niezwykłe umiejętności nie tylko przy okazji szybkich numerów. Wolniejsze tańce również były imponujące i zachwycające. Wiadomo, że efektowne akrobacje i ruchy zawsze robią wrażenie, ale ja cenię też te bardziej subtelne i nastrojowe wykonania. Były one wolniejsze, ale zarazem posiadały więcej klimatu i kontrastu. Oświetlenie odgrywało ważniejszą rolę przy tego typu tańcach. Nieoceniony kazał się też dym, który dodatkowo podkreślał dany fragment występu.
Trzeba też zwrócić uwagę na kostiumy. Były one przeważnie skrojone w ciemniejsze odcienie kolorów takich, jak szary i brązowy oraz czerwony i zielony. Tancerze zmieniali kostiumy bardzo często i zwykle przywdziewali długie płaszcze, duże czapy, długie chusty, kamizelki, sukienki i tuniki. Pięknie się te kostiumy i kolory prezentowały na scenie.
Zespół muzyków był fantastyczny. Etniczne melodie zostały wzbogacone o współczesne brzemienia perkusji i gitary basowej oraz klawiszów, ale prawdziwe show skradł gitarzysta (wymiatający na gruzińskiej gitarze), flecista (grający na etnicznym flecie, który emanował wspaniałym dźwiękiem) oraz dwóch mistrzów akordeonów. Dawali czadu, a najbardziej podczas długiego setu pod koniec koncertu. Niesamowity rytm i brzmienie - ta muzyka oddziaływała hipnotyzująco, jakby wchodziło się na kilka chwil w taki dziwny stan skupienia. Do tego doszedł gruziński chór, który również zasłużył na uznanie. Zwykle wykonywali piosenki wolne i epickie.
Całość była znakomicie wyważona. Energia połączona z zadumą o charakterze mistycznym. Takie odniosłem wrażenie. Szybki numer, a potem wolny. W międzyczasie zespół muzyków mógł się wykazać swoimi zdolnościami oraz chórzyści, a tancerze mieli czas na zmianę kostiumów i chwilę oddechu.
Na koniec była długa i głośna owacja na stojąco. Jak znowu gdzieś w pobliżu będzie koncert gruzińskiego baletu to bankowo kupuję bilet.
Spektakl "Pinokio" Teatru Szydełko w WCK [Wizualizacje]
Wizualizacje zrobione na spektakl "Pinokio" Teatru Szydełko.